sobota, 21 lutego 2015

od Paluku(CD. Vervady)

 Obróciłem głowę ku wilkowi. Poczułem się bardzo mały i rzeczywiście taki byłem bo w jednej chwili zmieniłem się w tukana. Wilk przebiegł przez Vervadę i wleciał w krzaki. Zamrugałem. Gdy pierwszy szok minął znów przybrałem zwykłą postać.
- To na czym skończyłem?-spytałem przekrzywiając lekko głowę.
 W tej samej chwili z zarośli wyskoczył mój  napastnik. Uskoczyłem. Wylądował i zwrócił się ku mnie. Pochylił się do przodu donośnie warcząc.  Obnażył kły. Ostre choć w nie najlepszym stanie. Nie omieszkałem odpowiedzieć tym samym. Okrążyliśmy się kilkakrotnie. Miałem chwilę by dobrze mu się przyjrzeć.
 Był chudy, jasnoszara sierść wybrzuszała się znacząc miejsce położenia żeber. Nie zaliczał się też do wysokich, ale łapy miał dość długie, niezbyt proporcjonalne do reszty ciała. Podobnie z resztą jak głowa. Zdawała się być kolosalnych rozmiarów  w porównaniu do chudego, zaniedbanego tułowia. Zapomniałem wspomnieć też, że jego skóra również nie była w najlepszym stanie...pod rzadką sierścią widoczne były niezdrowo wyglądające przebarwienia. Wcale jednak nie wyglądał na słabego czy wycieńczonego. Mimo to w jego przekrwionych oczach widziałem nie tylko żądzę mordu, ale i zaspokojenia głodu. Widać było, że jest zahartowany do walki, wskazywały na to liczne blizny pokrywające całe ciało.
 Warknął jeszcze bardziej pochylając głowę. Położył uszy i wydał z siebie przerażający odgłos od razu przywodzący na myśl konające zwierze. Zaklasyfikował bym je do czegoś pomiędzy skomleniem, kwiczeniem zarzynanego jelenia, a szczeknięciem. Odgłos ten zjeżył mi sierść na karku. Basior wystrzelił w powietrze. Nie zdążyłem zareagować...Wykorzystał element zaskoczenia.
 Upadłem na ziemię pod uderzeniem cienkich łap. Pazury miał niestępione. Zupełnie jakby trzymano go gdzieś specjalnie w zamkniętym pomieszczeniu by nie mógł tego zrobić. Dawało to całkiem niezły efekt. Oberwać stępionym paznokietkiem to zdecydowanie co innego niż długim, krzywym ,,szponem". Przygniótł mnie podłoża. Powietrze przeciął czyjś krzyk.Basior wcale się tym nie przejął, warknął, z jego pyska wytrysnęła fontanna śliny. Odsunął nieco głowę po czym błyskawicznie, z dodatkowym rozpędem wbił zęby w...ziemię.  W ostatniej chwili zdołałem strącić z siebie jego lewą łapę i odsunąć się na bok. Przeturlałem się jakieś pół metra na swoją prawą po czym wstałem. Wilk spojrzał na mnie gniewnie. Z jego nosa ciekła krew.  Spróbowałem przełknąć ślinę, ale chyba nie było jej w domu. Moje gardło prawie dorównywało suchością Saharze.
-To jak?-spytałem nie odrywając oczu od przeciwnika-Ver?Na czym skończyłem, bo żem wątek zgubił.
Cisza.
-Ver?
Cisza.
 Powiodłem wzrokiem ku miejscu, w którym widziałem ją ostatnio. Nie było jej.
- Co do cho... -urwałem.
Wypowiedź przerwał mi silny ból. Wilk wykorzystał moje roztargnienie błyskawicznie pokonując dzielący nas dystans i wbijając mi się w kark. Próby uwolnienia się tylko pogarszały sprawę. W końcu puścił.
 Upadłem. Skupiłem nieco przyćmiony wzrok na rosnącej w miarę malejącej odległości sylwetce.
-Mam cię pajarito*-zarzęził stając tuż przy mnie.
Ciężko dyszał.
~To żem się popisał-pomyślałem mrużąc oczy by lepiej dostrzec swego oprawcę.
Z jego pyska ciekła na mnie ciepła krew. Zdaje się, że pysznił się zwycięstwem zapominając o dobiciu mnie klasycznym rozszarpaniem tętnicy. Po chwili jednak chyba sobie o tym przypomniał i przyjął te samą pozycję co kiedy ostatnio próbował mnie rozszarpać. Wtem coś odwróciło jego uwagę. Czyjś głos. Dudniło mi w uszach więc nie rozpoznałem słów, ale widocznie rozproszyły basiora.
 Szarpnąłem się podrywając nieco do góry. Chwyciłem go za gardło i pociągnąłem. Upadł obok mnie. Z trudem stanąłem chwiejnie na łapach. Nachyliłem się nad nim czując ból płynący z rany przy łopatkach. Nie czekając, aż wstanie i dobije mnie zatopiłem kły w jego gardle. Czując w pysku  potok krwi odsunąłem się. Wilk wił się przez chwilę w krwi tryskającej z tętnicy.
 Ciężko dysząc przypatrywałem się temu zjawisku. Broczył w krwi, z kąt ja to znam? Wypuściłem głośno powietrze. Gdy wilk wreszcie zakończył tę paniczną, bezsensowną walkę o zachowanie życia rozejrzałem się w poszukiwaniu swego ,,wybawcy". W końcu moje spojrzenie zatrzymało się na wpół przezroczystej postaci. Dopiero po chwili rozpoznałem w niej Vervadę. To ona zawołała basiora? Jej spojrzenie nic mi nie mówiło. Nie wiem czy to ona celowo utrudniała mi rozszyfrowanie swej twarzy czy to też ja doznałem jakiegoś urazu przez który nie byłem w stanie tego dokonać.

Vervada?


pajarito*-ptaszyna






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz