sobota, 2 maja 2015

Od John'a (CD Blue): Durna łacina

Przymrużyłem oko na waderę. Nie stanowiła zagrożenia. Bardziej interesował mnie ten drugi, nazwany wcześniej Behemotem. Słyszałem tą krótką, przekreślającą poprzedni wywód wadery wypowiedź.
- Behemot, co? – powiedziałem z uśmiechem. Wilczyca na moment straciła zaciętą minę. – Całkiem ładne imię.
Był to oczywisty sarkazm. Zwłaszcza, że miałem okazję spotkać jego imiennika osobiście i zdecydowanie ten tutaj nie miał nic z prawdziwego Behemota. Wyczułem jednak, że jego imię jest wyraźną przestrogą. Przeklęty o takim imieniu nie może być bezbronny.
Basior zbył moją odpowiedź obojętnym wzrokiem. Czekał, aż zareaguję na fakt, że podłuchał rozmowę z Ferą. Nie obchodziło mnie to. Diablica zniknęła zanim ją zobaczył, ale mimo to robienie z niego idioty bądź chorego psychicznie to raczej durny pomysł. Zdecydowałem się więc na to co on: wyłożyć kawę na ławę . Oczywiście nie całkowicie. Nie ma sensu wypalać przed obcymi, że właśnie rozmawiałeś z córką samego diabła, która upatrzyła sobie jako następny cel prawdopodobnie ich watahę. Wtedy to ja zostałbym uznany za nie w pełni sprawnego umysłowo.
- Wracając do naszej poprzedniej rozmowy, zanim ta tutaj się wtrąciła – powiedziałem kierując wypowiedź do basiora – nie zamierzam nękać żadnych watah.
Nie dodałem, że zrobiłbym tak dopiero gdybym dostał rozkaz.
- A teraz więc wróćcie do tej swojej watahy i sprawa załatwiona, intellegitis? – warknąłem i odwróciłem się, żeby odejść.
Nie zdążyłem jednak zrobić nawet trzech kroków kiedy wilk zadał mi kolejne pytanie:
- Skąd znasz łacinę?
Szlag! Czy ja naprawdę znowu przekręciłem jakieś słowo? Muszę w końcu zacząć odróżniać wspólny od tego szlamu.
Odwróciłem się, nie dając po sobie poznać, że to cokolwiek zmienia. Zmierzyłem podejrzliwym wzrokiem Behemota. W jego głosie słyszałem nutkę tryumfu. Chole*a. Nie jest tak naiwny jak myślałem. Na dodatek zna podstawy łaciny. To będzie walka tylko i wyłącznie psychologiczna.
- A skąd TY ją znasz? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Nauczyłem się.
- Naprawdę? Bo widzisz to mój jakby ojczysty język – wyjaśniłem, lekko się „przekomarzając”.
- Niemożliwe – basior znowu przechylił szalę na swoją stronę. – Łacina to martwy język. Nikt nim już nie mówi.
- W moich stronach to dość popularna forma komunikacji.
- Musiałbyś pochodzić ze starożytnych czasów, albo…
- Z samego piekła – dokończyłem, bez nuty ironii czy sarkazmu. – Więc lepiej nie wchodź mi w drogę.
Wadera obserwowała naszą wymianę zdań niczym mecz ping-ponga. Patrzyła to na mnie, to na mojego rozmówcę, zbyt zaciekawiona rozwojem wydarzeń, żeby się wtrącać. Teraz jednak utkwiła wzrok we mnie, podobnie jak Behemot.
Blue? Behemot? Nie wiem, czy rozmowa była tak ciekawa jak chcieliście, żeby była

1 komentarz: