Nie mogłem nic upolować choć co rusz z pod nóg umykały mi jakieś
zwierzęta.Nawet nie próbowałem się schylić żeby je pochwycić ,po prostu
nie byłem głodny.Po dłuższej chwili zaprzestałem bezsensownego łażenia w
kółko Ikana miała racje co do tego ,że powinienem coś zjeść.W sumie teraz nie muszę jeść może później.
Wywąchałem
w miarę świeży trop Ikany.Zawiał wiatr,dawno już się ściemniło i lada
chwila na niebie pojawi się księżyc.Wróciłem do tropienia zapachu.Po
chwili wyczułem też drugi , nie znany ale też nie obcy. Podążyłem nowym
tropem, tak na wszelki wypadek.Chwilę później spotkało mnie
rozczarowanie ,woń obcego wilka czy też raczej wilczycy rozmył się w
wodzie szybko płynącego strumyka.
Już miałem zawracać do miejsca w którym zboczyłem ze szlaku kiedy usłyszałem jakieś głośne i zdecydowanie wrogie krzyki.
Szybko i tak cicho jak to było możliwe w skrzypiącym pancerzu przedarłem się przez zarośla.Zagrodziłem drogę kilku młodym wilkom.Byli zdecydowanie nastawieni na tryb krwawego mordu a ich sierść była zjeżona tak ,że wydawali się dwa razy więksi niż byli na prawdę.
Pewnie polują - pomyślałem
Juź miałem zejść im z drogi kiedy jeden z nich (najodważniejszy czy też najgłupszy) rzucił się w moim kierunku.Zatrzymałem go łapą, i w ułamku sekundy leżał już na mokrej trawie z niezbyt mądrym wyrazem pyska.Jego koledzy cofnęli się przestraszeni i byli gotowi w każdej chwili dać nogę.Zrozumiałem wreszcie ,że wcale nie są na polowaniu chcieli raczej pozbyć się czegoś co budziło w nich grozę.
- Fantôme?-zapytał jeden z nich cichutko
W odpowiedzi wyszczerzyłem zęby tak groźnie jak tylko potrafiłem.Młode basiory zapiszczały cienko i uciekły z podkulonymi ogonami.
Został tylko jeden wijący się pod moją łapą i kwilący ze strachu.Puściłem go i skryłem się w krzakach.
Nie kryjąc zadowolenia ruszyłem dalej tropem Ikany i najwyraźniej Vervady która najwyraźniej znów stała się duchem.
Wpadłem na polane.Natychmiast poczułem na sobie spojrzenie trzech par oczu.
-I co wojaku?-spytała uszczypliwie Ikana -ukatrupiłeś coś
Przez chwilę miałem niesamowitą ochotę powiedzieć ,że byłem zbyt zajęty ratowaniem ich przed wściekłą tłuszczom żeby coś zjeść.W końcu jednak zdecydowałem się na proste za to neutralne
nie.
Rozejrzałem się po polance.Oprócz Vervady i Ikany w rogu polany siedziała jeszcze jedna wadera.
Wspaniale same panienki.Poprawka było by wspaniale gdybym mógł się w którejś zakochać czy coś.
-Monlight- przywitała się wadera ze swojego kątka i wcisnęła sie w krzaki trochę głębiej
Było to trochę dziwne ale jakoś nie bardzo się tym przejąłem.Obszedłem polankę.Ikana chrząknęła.A tak miałem się przedstawić.
-jestem Soha -wyciągnąłem do niej łapę
Wcisnęła się w krzaki jeszcze głębiej.
-Lepiej nie...-zaczęłą
-Dobra panie dżentelmenie daj już jej spokój-zawołała Ikana klepiąc mnie po głowie-mamy do omówienia parę ważnych spraw.
Pociągnąłem nosem już wiedziałem co się nie zgadza.
-Dobra-podreptałem do drzewa -pozwól tylko ,że coś sprawdzę
Wyciągnąłem łapę i rozprostowałem aż coś strzeliło.Poczułem lekkie mrowienie przechodzące przez kończynie.
-Co ty odwalasz?-spytała Ikana- to joga czy co?
-Powiedzmy ,że mam zamiar wyprosić jednego takiego zanim zaczniemy rozmawiać
Zamachnąłem się na pień.Poleciały drzazgi i drzewo zatrzeszczało przeraźliwie i upadło na trawę powodując mały wstrząs.
~Pozer -odezwał się cichy głos w mojej głowie
Zignorowałem go i wskoczyłem między gałęzie.Z pomiędzy liści gramoliła się czarna wadera kląc pod nosem.Zagrzmiało
-Kim ty jesteś? spytała Verwada lewitując nad głową wilczycy
-Jest jedną z nas -stwierdziła Ikana wpychając mnie w krzaki-a ty właśnie ją wnerwiłeś
Ikana?Azzai?Vervada?Monlight?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz