- Zostań tam gdzie stoisz, albo zaraz nie będziesz nic czuł, rozumiesz? - warczę w stronę wilka, którego widzę za krzakami. Stoi z nim również wadera, ale chyba nie zamierza się zbliżać. To czemu debilko, opary wypuszczasz?!, zapytacie. Ale wierzcie mi, jak się siedzi w zamknięciu, w czarnej otchłani, przez nie wiadomo jak długi czas to nie łatwo potem zaufać każdemu napotkanemu wilkowi.
- Ej, spokojnie. Nie chcemy ci zrobić krzywdy. Jest tu w pobliżu wataha, która przyjmuję takich jak ty. Jak ja. Chodź, zaprowadzę cię. - wyjaśnił cicho i spokojnie wilk. Rozejrzałam się. Opary były już daleko ode mnie, znaczy blisko niego. Mogłam go za chwilę pozbawić zamysłów. Ale nie chciałam. Nigdy nie chciałam wykorzystywać swojej klątwy przeciwko dobrym wilkom. Pytanie tylko: czy mogłam mu zaufać? Ale kto nie ryzykuje, ten nie żyje. Chowam opary i uspokajam się. Przybieram swoją codzienną, wyluzowaną postawę i szyderczy uśmieszek, a potem podchodzę powoli, jakby sie skradając do basiora. Chyba nie jest pewny co chcę zrobić, więc wysyła waderę po innych. Śmieję się z tego w duchu ale nie mam złych zamiarów. Żarty sobie robię.
- Okej. Zaraz będzie tu Alfa. Zapewne cię przyjmie. - mówi. Dochodzę do niego, dosyć blisko, i szepczę:
- Bu! - A potem śmieję się na widok jego zdziwionej miny. Jednak nic więcej nie mówię. Przechodzę obok, naelektryzowana. Zapewne wyczuwa moją aurę ale nic nie pokazuje. Rozglądam się w poszukiwaniu Alfy. Widzę pędzącą w moją stronę białą waderę i tą czarną, a bok nich jeszcze jedna biała wadera i kolejna o biało czarnej sierści. Biegnie jeszcze basior w zbroi. Śmieję sie widząc tą grupkę. Traktują mnie jak potencjalnego mordercę.
- Dobry. - mówię cicho, kiedy są już o krok ode mnie. Przyglądają mi się ciekawie.
- Kim jesteś i czego tu szukasz? - pyta biała wadera, ze znakiem na oku.
- Och, zawsze te same nudne pytania. Kim jesteś? Czego chcesz? Jestem Jenna, przeklęta, wytwór demona, itp., itd. Szukam watahy, a ten tam - wskazuję wilka za mną - powiedział, ze tu jest wataha. Mogę się dołączyć? - wyjaśniam. Patrzę na każdego z nich z osobna. Oni przyglądają mi się, niektórzy odważnie, inni mniej.
- Pod warunkiem, że nikogo nie zabijesz. - mówi ta sama wadera co wcześniej.
- Ależ oczywiście, psze pani. - mówię i salutuję niedbale. Wadera uśmiecha sie nie pewnie. Jakby sie zastanawiała, czy dobrze zrobiła. Wszyscy odchodzą, zostaje tylko czarno - biała wadera z grzywką.
- Coś nie tak? - pytam.
< Vervada?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz