Prychnęłam głośno na jego słowa, na chwilę nawet odwracając głowę i
błądząc wzrokiem po całej jaskini. Nie było to trudnym zadaniem, gdyż
owe pomieszczenie było małe. Zbyt małe. Bym mogła z nim tutaj wytrzymać,
owa grota powinna być wydrążona w całej górze tak, bym mogła się od
niego odsunąć na dobre kilka kilometrów. Ale nie! Bo na cholerę siedzieć
teraz z innymi wilkami i bawić się w najlepsze jak można siedzieć, ale z
tym Gadem, sam na sam w maciupkiej jaskini? Och, ona nie pomieściłaby
nawet czterech wilków!
– Ja wiem, że jestem przystojny, ale porozmyślaj sobie nade mną kiedy indziej, bo teraz mamy ważniejsze rzeczy na głowie.
Dobiegł mnie ponownie, ten sarkastyczny syk Padalca. Odwróciłam swój
pysk i zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. Skierowałam się w stronę
śnieżnej ściany, nawet na chwilę nie przestając ciskać w niego gromami,
na co basior zaśmiał się jeszcze raz. W końcu oderwałam od niego swój
nienawistny wzrok i popatrzyłam na to, co blokowało nam wyjście.
„Skoro mamy tutaj ogień, nie moglibyśmy tego stopić? Nie, przecież to
ta parszywa magia, zapomniałam. Wątpię, by teraz przydała nam się do
czegokolwiek innego niż do oświetlania tej cholernej groty. I do
wkurzania mnie, oczywiście. Żadnej, choćby małej szczeliny tutaj nie ma…
Ale…”, zastanawiając się tak w głowie, przyłożyłam swoją łapę do zimnej
powierzchni, która, swoją drogą, była tak twarda jak lód. Przeszłam
kilka kroków w lewo, wcale nie po to, by znaleźć się jeszcze dalej od
Węża, choć to było miłym dodatkiem. Zastukałam parę razy pazurem w
wyznaczone przez siebie miejsce i, chcąc nie chcąc, przyłożyłam do niej
ucho.
– Proszę, kilka minut ze mną sam na sam, a ty już zaczynasz świrować. Nie wiedziałem, że jestem aż tak…
– Zamknij się, do cholery jasnej – warknęłam w jego stronę, przerywając
tym samym jego kąśliwą uwagę, która nie była mi wcale do życia
potrzebna. Ba! Była kompletnie zbędnym elementem mojej egzystencji!
Gdyby się ją wycięło z jego parszywego pyska i wyrzuciła na stos gnoju,
albo, lepiej, w siną, siną dal, jestem pewna, że pozbyłabym się kawałka
tej zatruwającego mi prawidłowe i normalne funkcjonowanie w codziennym
świecie układanki. Doprawdy…
O dziwo, Gad stulił wreszcie swoją jadaczkę. Lecz mogę się założyć, iż
nie dlatego, że go o to poprosiłam (rozkazałam), bo w normalnym
przypadku kłapałby jeszcze bardziej, ale dlatego, bo być może wyczuł w
moim głosie tą nutkę, która mówi mu, że jeśli się nie zamknie, będzie
musiał spędzić ze mną o wiele więcej czasu, niż pierwotnie planował.
– Czy ktoś z tej watahy miał jakich supersłuch, czy inne świństwo… –
zastanowiłam się, zupełnie nie zauważając, iż wypowiadam to na głos. Gdy
nic mi nie przyszło do głowy, cmoknęłam zdenerwowana i obróciłam głowę,
przykładając do zimnej, śnieżnej ściany drugie ucho. Pech chciał, że
teraz byłam skazana na oglądanie tej mordy, która w chwili obecnej
wykrzywiała się w uśmieszku kpiącym, ale również pełnym politowania.
– No i co się głupio gapisz? – warknęłam zirytowana, patrząc mu wrogo w
oczy. Ten tylko wzruszył beztrosko ramionami i powrócił do szukania
jakiejś szczeliny w śniegu. Znów prychnęłam, kiedy wreszcie odlepiłam
się od nieprzyjemnej struktury tego jeszcze-nie-lodu i odwróciłam się do
niej tyłem, szukając sobie miejsca, gdzie mogłabym się spokojnie
umościć.
– A ty co? – zapytał wilk, zauważając, że już z nim nie „współpracuję”.
– Pstro, zakuty łbie. Kiedy ty szukałeś… Właściwie nie wiem czego, ale
jestem pewna, że czegoś bezsensownego i czegoś, co na bank nie pozwoli
się nam wydostać, ja odkryłam, że ta cholerna ściana w tamtym miejscu
jest cieńsza od reszty – oznajmiłam to jednocześnie dumnie jak i
zgryźliwie, wskazując swoją łapą w miejsce, do którego wcześniej
przylgnęłam. Choć miałam wrażenie, jakbym wytykała w tamtym momencie
jego błędy, co nawet poprawiło mi odrobinę humor. – Kiedy kończy się
postój? – zapytałam nagle, opuszczając kończynę, lecz nie stając na niej
z moją dawną siłą. Dalej mnie cholernie bolała.
Na moje pytanie, basior tylko wzruszył ramionami.
– Nie wiem – odpowiedział prosto. Zbyt prosto.
– S-Słucham?! – zawołałam, wbijając w niego niedowierzający wzrok. –
Jesteś deltą! Wiesz w ogóle o czym ja mówię?! D-E-L-T-Ą, do cholery!
– No i? – Znów ten lekceważący ton. Znowu te beztroskie opuszczenie
barków. Moje prychnięcie zdawało się być tym najbardziej
niedowierzającym, najbardziej rozgoryczonym oraz wypełnione większą
dawką zniesmaczenia i złośliwości, niż te dotychczasowe.
– Czy ty jesteś niepoważny? – zapytałam, tym razem już spokojniej. – Być
w takim miejscu w hierarchii i nie wiedzieć takich rzeczy…!
– A co, jesteś zazdrosna? – Wyszczerzył się podle. Jak on w ogóle…!
– Nie! – zaoponowałam szybko, patrząc hardo w jego stronę – Nie jestem,
bo wiem, że użyłeś pewnie jakiś tanich sztuczek na Alfie, by sobie to
stanowisko przywłaszczyć. Widać to z daleka, że nie zapracowałeś na to,
skoro nie wiesz tak oczywistych rzeczy! – warknęłam w jego stronę, choć
on zdawał się tym nie przejmować i ponownie uśmiechnął się, widocznie
rad, że zdołał mnie tak rozzłościć.
– Ty też nie wiesz – skomentował złośliwie.
– Bo ja nie jestem…! Ych, pieprzyć to! – zawołałam donośnie – W każdym,
cholernym razie… – zaczęłam, zaciskając mocno powieki i starając się
znów nie denerwować, bo przysięgam, jak tak dalej pójdzie będę musiała
siedzieć tutaj wdychając rozlaną stęchłą krew tego Gada, rozbryzganą po
ścianach. – Po pewnym czasie wataha na pewno zacznie m n i e szukać… –
zaczęłam, podkreślając dobitnie ostatni wyraz, co basior znów
najwyraźniej miał zamiar skomentować, ale kontynuując, nie dałam mu znów
tej szansy, dlatego szybko dodałam: – I prędzej czy później, będą
musieli tędy przechodzić. Na bank ich usłyszymy, wtedy oni jakoś nam
pomogą, swoimi czarami czy innym gównem, nieważne – skończywszy
tłumaczenie, parsknęłam pod nosem.
– W takim razie, co robimy, księżniczko? – zapytał jadowicie, gdy w
końcu znalazłam odpowiednie miejsce, na którym mogłabym spokojnie
usiąść.
– „My”? JA teraz się położę i spróbuję Cię nie zabić, a co ty będziesz w
tym czasie robił, to już mi koło nosa lata – odcięłam się z uśmieszkiem
satysfakcji na pysku, po czym, jakby na potwierdzenie moich słów
opadłam na ziemię, odwróciłam od niego wzrok i skierowałam go na moją
łapę.
– Nie kłam, dobrze wiem, że przejmujesz się moim najmniejszym ruchem…
Ale nie słuchałam go. Cóż, przynajmniej próbowałam, bo w tamtej chwili
całą swoją uwagę musiałam skupić na czymś innym, a nie przejmować się
pieprzonym Padalcem, który nie potrafi siedzieć cicho. Tym tajemniczym
„czymś”, co musiałam sprawdzić, była moja kończyna, przez którą właśnie
od jakiegoś czasu przeszywają mnie gromy bólu.
Odwróciłam ją, poduszką do góry. Szczęście, że wybrałam miejsce blisko
tego plugawego ognia, bo nie miałam najmniejszej ochoty teraz wstawać, a
skaleczenie było tak zalane zaschniętą krwią, że ciężko było się tam
czegokolwiek doszukać. Marszcząc lekko brwi z niesmakiem, pochyliłam
bardziej łeb, w celu lepszego dopatrzenia się rany. O, była tam. Między
dwoma poduszkami. Ale było coś, co mnie niepokoiło. Mianowicie
wystająca, najwyraźniej, igiełka, jeśli się nie mylę.
„O, świetnie! Czyli to coś wbiło mi się w łapę i właśnie przez to
cholerne wydarzenie teraz siedzę tu zamknięta? Najgłupszy powód moich
męk jaki kiedykolwiek przyszło mi usłyszeć, naprawdę…”, prychnęłam w
duchu.
– Ych, weź to ode mnie, to obrzydliwe – skomentował z niesmakiem Ventus,
gdy pazurem leciuchno poruszyłam ciało obce, co spowodowało jeszcze
większy ból, niźli bym się tego spodziewała, przez co na na chwilę
zacisnęłam szczęki, lecz słysząc uwagę basiora, szybko je rozluźniłam.
„ – Przestań, do cholery! I ty się nazywasz basiorem? – „ zapytałam
kpiąco w myślach, odgryzając mu się jednocześnie. „ – Patrz, widzisz?
Widzisz? Widzisz tą krew? O! A tu jest kawałek mięsa! – „ zawołałam
wrednie z lekkim uśmieszkiem na pysku, odsuwając trochę moją łapę na
bok, chcąc by Ventus miał lepszy widok.
– Odejdź! Fuj, to obrzydliwe! Zwróciłbym jakbym mógł i to prosto na
Ciebie! – krzyczał Fioletowy odsuwając się ode mnie jak najdalej mógł,
co było teoretycznie niemożliwe, dlatego odwrócił szybko swój łeb, by
nie patrzeć na moją ranę. „Tchórz”, przeleciało mi szybko przez głowę.
Dobra, może to nie wyglądało za ciekawie, ale bez przesady! Za to
bolało jakby mi ktoś to rozrywał. Znowu próbowałam poruszyć jakoś tą
igłą, jednak ponownie zakończyło się to fiaskiem, a z mojego gardła
wydobył się cichy syk, który i tak rozniósł się po jaskini. Do cholery,
tutaj byłoby słuchać głośno i wyraźnie nawet brzęczenie komara! Ale
teraz nie tym powinnam się zajmować! Ych, muszę to wyciągnąć, ale to
boli! Boli! Boli jak choler.a! Boli jak szlag! Założę się, że jakbym
spróbowała to wyrwać jednym, szybkim ruchem, to wywołałabym kolejną
lawinę, a moje gardło już by tego nie wytrzymało… Tak z innej beczki, to
co to jest? To, że jakaś igła, to ja wiem. Widzę tylko małą część, więc
dużo powiedzieć nie mogę… Biała, dość gruba… Nie, to kolec.
„Kolec? No, świetnie. Świetnie! Czyli nadepnęłam na jeża? Albo jeszcze
gorzej – jeżozwierza. To by wyjaśniało, dlaczego to tak piecze!
Zamknięta w jaskini, bez dostępu do jedzenia (chyba, że kanibalizm
wchodzi w grę), z Padalcem w tym samym pomieszczeniu i z
kilkunastocentymetrową igłą wbitą w łapę. Pięknie. O niczym innym nie
marzyłam”.
– Ojoj, dziewczynka się zraniła? – zapytał ze sztuczną troską w głosie
Gad, sepleniąc przy tym lekko. Zgromiłam go wzrokiem, podążając za jego
głosem i zauważając, że on również postanowił się położyć. Cóż, wszystko
byłoby fajnie, pięknie, tylko szkopuł tkwił w tym, że położył się
zdecydowanie za blisko. Być może było to spowodowane tym, że ten
parszywy ogień oświetlał tylko niewielką część groty, a może dla mnie
odległość dwóch kilometrów byłaby dalej zbyt mała.
– Jeśli się nie zamkniesz, to zaraz Ty się zranisz – mruknęłam wrogo i
powróciłam do wykonywanej czynności jaką było gapienie się w swoją łapę i
kombinowanie co powinnam zrobić.
– Uważaj, bo już mnie ciarki przechodzą – zakpił, śmiejąc się przy tym
wrednie. – Choć to wyjaśnia Twój wiedźmowaty skrzek, który wywołał
lawinę.
– Też byś się wydarł, gdyby takie coś ci się wbiło w tą Twoją zjełczałą
łapę. Choć jestem pewna, że wydałbyś z siebie bardziej coś w stylu pisku
małej waderki. Zakładając, że wcześniej nie zemdlałbyś z bólu –
odpyskowałam, przełykając ślinę i zwilżając zaschnięte gardło.
– Już nie rób z siebie takiej ofiary losu, którą jesteś – odparł basior,
patrząc się na mnie wymownie. Ponownie zmusił mnie do podniesienia
wzroku i zgromieniem go spojrzeniem. Lecz zaraz potem to j a mogłam
zmienić swój wyraz pyska na pełny politowania, tak jak on zrobił to
wcześniej.
– W takim razie ty już nie rób z siebie takiego idioty, którym jesteś.
I znów poczęłam wpatrywać się w swoją poduszkę.
Blade?