środa, 4 maja 2016

Od Farce: Chwila na oddech

Biegłam przed siebie, a zimny wiatr poranka rozwiewał moje futro, dając przyjemne uczucie świeżości. Moje płuca raz za razem wypełniały się chłodnym i orzeźwiającym powietrzem, które tak uwielbiałam. Ach, poranki. Lepiej: z i m o w e poranki! One są najlepsze. Nie ma rozkoszniejszej rzeczy na świecie, niż pędzenie przed siebie pozwalając opatulić się mroźną płachtą tej czwartej pory roku, odetchnąć głęboko, by potem wypuścić ciepłe powietrze, które po opuszczeniu mojego pyska od razu zmienia się w białą chmurkę.
Moje łapy pracowały z największą zaciętością, mięśnie napinały się do granic możliwości, czasem nawet boleśnie mi o sobie przypominając. Poduszki kończyn miękko opadały na ziemię, a zaraz potem się od niej odbijały, by w następnej chwili powtórzyć to samo. W zawrotnej szybkości przemierzałam kolejne metry lasu, do którego jeszcze tak niedawno wskoczyłam. Mijałam i drzewa, już całkowicie gołe, pozbawione jakiegokolwiek okrycia, poza białą szadzią, która osadziła się na nagich gałęziach, przypominające wyciągnięte dłonie w stronę sklepienia, i krzewy, również teraz wyglądające jak plątanina nici, gdzieniegdzie ozdobione przez perfekcyjnie wyszyte pajęczyny pracowitych owadów. Niesamowite, że można by przez sekundę pomyśleć, iż to niezwykłe dzieło, wyglądające tak dostojnie z małymi kroplami wody, które dawno zdążyły zamarznąć, wcale nie jest niosącą śmierć pułapkę na pożywienie autorów. Deptałam twardą glebę, na której niechlujnie porozrzucane były części spróchniałego drewna, małe, acz ostre kamyczki oraz pozostałości po poprzednich porach roku, jak liście prezentujące się w ciepłych barwach niby na złość obecnej chłodnej zimie, orzechy najprawdopodobniej pogubione przez wiewiórki i tym podobne gryzonie, gromadzące swoje zapasy na zimę.
Moje płuca, które, co prawda, przywykły już do tych biegów, po pewnym czasie dawały się we znaki przeszywającą suchością, przez którą niemal od razu zaniosłam się lekkim kaszlem. Mój duch zapewnie gnałby jeszcze przez długi czas przed siebie, jednak jako, iż był skuty łańcuchami możliwości mego ciała, chcąc nie chcąc musiał się pohamować, przynajmniej do momentu, w którym odzyskam siły. I właśnie tak zmuszona przez swój własny organizm – przystanęłam.
– Miałaś przecież polować… – wtrącił swoje trzy grosze Ventus, wskazując na małą polanką, która straciła swój dawny blask wraz z nadejściem zimy. Omiótł mnie obojętnym wzrokiem, podnosząc jedną brew do góry. Charczałam jeszcze chwilkę, aż w końcu przyszedł kres mych tortur, wraz z moim uderzeniem w pierś w celu pozbycia się uciążliwego uczucia drapania w drogach oddechowych, które nasilało się z każdym razem, gdy łapczywie wciągałam powietrze.
– W-Wiem… – wychrypiałam słabo, urywanym głosem, a gdzieniegdzie przebijało się intensywne dyszenie. – Wiem przecież – powtórzyłam już silniej, gdy udało mi się zapanować nad moimi drogami oddechowymi. Dla upewnienia się, iż wszystko już w porządku odetchnęłam jeszcze jeden raz – głęboko i wyraziście.
– Więc dlaczego niczego nie szukasz? Czy naprawdę muszę Ci tłumaczyć na czym polegają łowy? – zakpił Ventus, wrednie przyglądając jak powoli wypuszczam dwutlenek węgla moim czarnym jak smoła nosem.
– Bardzo śmiesznie – prychnęłam w odpowiedzi, jednak pomimo, iż normalnie te słowa zabrzmiałyby bardziej ostro i ostrzegawczo, teraz nie ociekały jadem. A wręcz przeciwnie! Można by dojść do wniosku, że sarknęłam na Fioletowego tylko z zasady, by nie stracić statusu. – Nie mam ochoty na te wygłupy – wyjaśniłam obojętnie, lecz z nikłym uśmiechem na ustał, którego pochodzenia zaraz się dowiecie. Po owych słowach ruszyłam przed siebie, lecz tym razem dużo wolniej i spokojniej, napawając się zimową atmosferą, która mnie otaczała.
– Przepraszam?! – zawołał wyraźnie zdziwiony Ventus, który, zerwawszy się z miejsca jak poparzony, zablokował i drogę, wskakując przed moją sylwetkę, tym samym znów zmuszając do zatrzymania. – „Wygłupy”?! Czy ja dobrze słyszę? Kim jesteś i co zrobiłaś z Farce? – wykrzyknął sarkastycznie, patrząc się na mnie udawanie zaskoczonym spojrzeniem.
– Ugh, nie denerwuj mnie, co? – sarknęłam na niego, przewracając oczami i wymijając ducha. – Udowodniłam mu już moją wielkość i możliwości, teraz chcę odpocząć. Myślisz, że niby po co są postoje? – zapytałam ironicznie, ślizgając wzrokiem po mijanych roślinach.
– Mówiłaś, że nie jesteś zmęczona – burknął cicho Ventus, najwidoczniej już się uspokajając i wracając na poprzednie miejsce, tuż nad moim grzbietem. No tak. Jego standardowa pozycja, którą obrał sobie, by mnie irytować.
– Nie f i z y c z n i e. Ale psychicznie jak najbardziej – rzekłam i dla podkreślenia mocy moich słów, zwiesiłam teatralnie łeb, który jednak po kilku chwilach wrócił na wcześniejsze miejsce. – Ale wyobrażasz sobie? – zapytałam, bardziej siebie, niż Fioletowego, ale od biedy ujdzie. Ten nikły grymas na mym pysku, który utrzymywał się przez ten cały czas, teraz rozkwitł mi na ustach, niczym kwiat, który zamiast zniesmaczenia okazał się przejawem prawdziwej wesołości i pozytywizmu. Kiedy ostatnio się tak uśmiechałam? Znaczy… Kiedy ostatnio się tak p r a w d z i w i e uśmiechałam?
– Moi rodzice żyją! – zawołałam, spoglądając przez bark na odwróconego do mnie tyłem Ventusa, dzięki czemu nie mogłam ujrzeć jego obecnej miny, lecz wcale nie zdusiło to mojej radości. – I gdzieś tam są! – szepnęłam do siebie, znów kierując swój wzrok przed siebie. – A ja ich znajdę! – powiedziałam już głośniej, z wyraźnym tonem w moim głosie, wyrażającego silną zaciętość w moim postanowieniu.
– A co z tym… Jak mu tam? Raz? – zapytał Fioletowy, nie komentując nawet jednym słowem moich wcześniejszych wypowiedzi, tylko sprowadzając konwersację na inny temat.
– Matko, a ty co z nim tak wyskoczyłeś? Nie wiem, powiem mu, że się zgubiłam, o. Dorzucę do tego lekką nutkę strachu w moim głosie, że niby wiesz… To było takie s t r a s z n e przeżycie. I jeszcze do tego słodkie oczka, tak! Żaden samiec mi się przecież nie oprze będąc w tej sytuacji! Znaczy… Ten Raz jest nawet zabawny i przyjemnie oraz lekko się z nim rozmawia, ale… No, przynajmniej tak nie denerwuje jak Padalec! A to już wielka zaleta! Ale wiesz… Chyba nie jest zbyt ciekawy, nie? Lubię go (przegrywa ze mną, jak tu go nie lubić?), jest fajnym sposobem na odstresowanie, jednak… Nie jestem pewna czy jestem w stanie przebywać z nim dwadzieścia cztery na dobę, więc...
– O, śnieg pada – odezwał się Ventus, skupiając całą swoją uwagę na pojedynczym płatku śniegu, tym samym brutalnie przerywając mój krótki monolog.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz